Prawdziwy świat według kobiet – o powieści „Coraz mniej olśnień” Ałbeny Grabowskiej-Grzyb

0

Jaki jest świat widziany oczami współczesnych kobiet? Niektórym się zapewne wydaje, że słodki i bezpretensjonalny. Jednakże takie myślenie nie jest niczym innym, jak stereotypami, czego Ałbena Grabowska-Grzyb w swojej powieści „Coraz mniej olśnień” skutecznie dowodzi.

Dlaczego sięgnęłam po książkę Ałbeny Grabowskiej-Grzyb „Coraz mniej olśnień”?

Twórczość Ałbeny Grabowskiej-Grzyb nie była mi w ogóle znana, dopóki nie przeczytałam książki „Coraz mniej olśnień”. Dlaczego zdecydowałam się po nią sięgnąć? Przede wszystkim dlatego, że na wielu blogach przeczytałam świetne opinie na jej temat, więc chciałam się przekonać, ile w nich jest prawdy. Poza tym przyznaję, iż zaintrygowało mnie nieco egzotycznie brzmiące imię autorki. I cóż mogę powiedzieć? Niezmiernie się cieszę, że poznałam kolejną niezwykle utalentowaną pisarkę oraz jedną z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek w życiu trafiły w moje ręce. I tylko jeszcze jedna uwaga, jaka nasunęła mi się przy tej sposobności. Nie znoszę łatki „literatura kobieca”, którą ochoczo przypina się książkom pisanym przez kobiety. Proszę się zatem tym określeniem w żadnym wypadku nie sugerować – wiem, że niektórych zniechęca to do czytania, a w tym akurat przypadku naprawdę szkoda rezygnować przez coś takiego z lektury.

Kim jest autorka książki Ałbena Grabowska-Grzyb?

Ałbena Grabowska-Grzyb, rocznik 1971, jest z wykształcenia lekarzem neurologiem epileptologiem. Posiada bułgarskie korzenie – stąd jej imię oznaczające w języku bułgarskim tyle, co Kwitnąca Jabłoń. Na co dzień pracuje w Szpitalu Dziecięcym w Dziekanowie Leśnym, piastuje również stanowisko sekretarza Polskiego Towarzystwa Epileptologii. Ma na swoim koncie kilka książek, spośród których większość jest adresowana do dzieci młodszych i nieco starszych. Jak dotąd w jej literackim dorobku znajdują się dwie pozycje dla dorosłych, a mianowicie „Coraz mniej olśnień” i „Tam, gdzie urodził się Orfeusz”, przy czym ta druga jest jej powieściowym debiutem. Prywatnie matka trójki dzieci i wielbicielka teatru, filmu oraz muzyki.

O fabule książki „Coraz mniej olśnień” słów kilka

Głównymi bohaterkami książki „Coraz mniej olśnień” są trzy kobiety, których losy tylko pozornie nie są ze sobą splątane. Lena jest stylistyką pracującą w znanym magazynie mody. Marzy się jej kariera w tym fachu, ale musi zmienić plany, gdy zostaje wyrzucona z redakcji. Bardzo trudno jest jej zrezygnować z życia na dość wysokim poziomie, do którego zdołała już przywyknąć. Ucieka się zatem do różnych metod, które zapewnią jej przetrwanie. Nie jest postacią budzącą sympatię. To pozbawiona uczuć i wyrachowana egoistka. Pewnego dnia decyduje się podjąć opiekę nad niewidomą poetką Elą. Ale czy to ją zmieni?

Maria z kolei jest dziennikarką – typową hieną wyznającą zasadę „po trupach do celu”. Liczy się dla niej tylko kariera, nawet kosztem małżeństwa i wielu innych spraw. Jest znienawidzona przez otoczenie, a odstrasza w niej dosłownie wszystko – i wygląd, i sposób bycia.

Jest również i Alina, dawna przyjaciółka Marii, o której ludzie myślą, że zginęła w wypadku. Okazuje się tymczasem, że stało się zupełnie inaczej. Wcześniej była bardzo cenioną lekarką, miała też rodzinę, której szczerze nienawidziła. Wypadek stał się dla niej znakomitym pretekstem do odcięcia się od przeszłości i rozpoczęcia zupełnie nowego życia. Wie, że Maria ją poznała i że dołoży wszelakich starań, by ją znaleźć.

To tyle, co mogę Wam zdradzić w kwestii fabuły. Sami musie koniecznie dowiedzieć się, jak potoczyła się ta historia. Zapewniam, iż zakończenie będzie dla Was kompletnym zaskoczeniem.

Moja opinia na temat książki „Coraz mniej olśnień” Ałbeny Grabowskiej-Grzyb

Tym, co w pierwszej kolejności przykuło moją uwagę, jest sposób, w jaki Ałbena Grabowska-Grzyb pokazała bohaterki. Nie są one generalnie zaprezentowane w pozytywnym świetle. Autorka skupiła się na mrocznej części ich natury, co odbiega od pewnych standardów, z którymi mamy zwykle do czynienia w literaturze. Rzeczywistość widziana z ich perspektywa nie jest kolorowa i posypana lukrem. To brutalny i wymagający świat, gdzie do głosu dochodzą najbardziej skryte pragnienia i żądze. Gdzie ludźmi kierują emocje, o których niezbyt chętnie mówi się głośno. Gdzie kobiety każdego dnia stają w obliczu trudnych wyzwań i konieczności podejmowania niełatwych decyzji. I gdzie skupiają się na sobie, co nie jest dobrze postrzegane przez społeczeństwo.

Autorka posługuje się dojrzałym i szalenie plastycznym językiem, co w dużej mierze wpływa na to, że od książki ciężko się oderwać. Portrety kobiet zostały świetnie nakreślone. Bohaterki ponoszą bolesne konsekwencje podejmowanych przez siebie decyzji. Czytelnik ma sposobność przekonać się, jakie skutki pociąga za sobą kierowanie się chorymi ambicjami.

Czy warto kupić książkę „Coraz mniej olśnień”?

„Coraz mniej olśnień” to kawał solidnej literatury obyczajowej przyprawiającej o dreszcz rodem z najbardziej wytrawnych thrillerów. Powieść składa się z wielu wątków łączących się ze sobą w pewnym momencie w jedną, spójną całość skłaniającą do refleksji i zastanowienia się nad własnym życiem. Wiele w tej książce prawdy o nas samych, stąd niebywałe emocje towarzyszące lekturze. Nie ma opcji, by tak po prostu odłożyć ją na półkę i o niej zapomnieć. To jedna z tych rzeczy, które przyprawiają o czytelniczego kaca – i wierzcie mi, jest to komplement.

„Rękopis znaleziony w Saragossie” w nowym tłumaczeniu – garść refleksji o książce

0

Czy tłumaczenie w przypadku książek ma znaczenie? Okazuje się, że tak – i to ogromne. „Rękopis znaleziony w Saragossie” jest jednym z najlepszych tego przykładów. Warto poznawać różne przekłady ulubionych książek, gdyż dzięki temu zyskuje się na nie szersze spojrzenie.

Dlaczego sięgnęłam po książkę Jana Potockiego „Rękopis znaleziony w Saragossie”?

„Rękopis znaleziony w Saragossie” to powieść, którą znają chyba wszyscy. Nawet, jeśli ktoś jej nie przeczytał, to bez wątpienia jej tytuł niejednokrotnie obił mu się o uszy. Ponad wszelaką wątpliwość należy stwierdzić, iż jest to rzecz zaliczana do klasyków zarówno polskiej, jak i francuskiej literatury. Książka jest mi doskonale znana, czytałam ją parokrotnie, dlatego też z wielką radością przyjęłam informację o pojawieniu się nowego tłumaczenia ostatniej wersji autorskiej z 1810 r. – do jego kupna nie trzeba mnie było namawiać. Wam również serdecznie polecam jej lekturę.

Kim był autor książki Jan Potocki?

Jan Potocki żyjący w latach 1761-1815 był powieścio- i dramatopisarzem, a oprócz tego zajmował się również wieloma innymi dziedzinami takimi jak np. etnografia, archeologia, historia oraz polityka. Był też znanym inżynierem oraz pasjonatem podróżowania. Pochodził z magnackiej rodziny. Jako pisarz został zapamiętany nade wszystko dzięki powieści fantastyczno-filozoficznej „Rękopis znaleziony w Saragossie” opublikowanej w 1805 r. i do dziś uznawanej za największe dzieło autora. Została ona napisana po francusku – należy jednak w tym miejscu przypomnieć, iż Potocki tworzył w tym właśnie języku. Już w czasach współczesnych powieść została przeniesiona na duży ekran – sfilmował ją Wojciech Hass. Ponadto doczekała się też wielu przekładów.

O fabule książki „Rękopis znaleziony w Saragossie” słów kilka

Zanim w skrócie nakreślę, o czym traktuje „Rękopis znaleziony w Saragossie”, pozwolę sobie napisać co nieco na temat nowego tłumaczenia ostatniej wersji autorskiej z 1810 r., ponieważ są to dość istotne informacje. Wielu pokoleniom polskich czytelników znany jest przekład Edmunda Chojeckiego z 1847 r. Warto jednak w tym miejscu przypomnieć, iż nie do końca tłumaczenie te należy traktować w kategoriach wiarygodnego. Nie, nie chodzi o to, że jest złe, ale stanowi połączenie dwóch wersji powieści. Co więcej, Chojecki pozwolił sobie na dopisanie swoich własnych fragmentów. Jeśli zaś chodzi o oryginał, to Potocki stworzył trzy wersje „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. François Rosset i Dominique Triaire od lat badający biografię i twórczość Potockiego opublikowali w 2006 r. powieść w takiej formie, w jakiej wyszła spod pióra autora. Na język polski przełożyła ją Anna Wasilewska.

Co się zaś tyczy już stricte samej fabuły, to bohaterem „Rękopisu znalezionego w Saragossie” jest młody 18-latek Alfons von Wordem. Hiszpański monarcha mianuje go kapitanem gwardii walońskiej. Wraz z armią bohater rusza do Hiszpanii. Droga nie jest łatwa, trzeba przeprawić się m.in. przez podziemia zamieszkiwane przez sztab mauretańskiego rodu Gomelezów. W trakcie podróży giną dwaj słudzy Alfonsa, on zaś sam musi sprostać jeszcze wielu wyzwaniom. Na opowieść składa się spora ilość wątków, które niektórym wydają się bardzo zagmatwane. W rzeczywistości jednak wcale takie nie są. Proszę pamiętać o tym, iż Potocki miał niezwykle rozległe zainteresowania – wśród nich ważne miejsce zajmowały mistyka, okultyzm oraz satanizm, w związku z czym wyraźnie odbiło się to także i na jego twórczości.

Moja opinia na temat książki „Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana Potockiego

„Rękopis znaleziony w Saragossie” jest bogatą i złożoną powieścią, której nie da się zaszufladkować. Obecne w niej są bowiem elementy różnych gatunków i stylów literackich, dlatego też jednorazowe jej przeczytanie jej nie wystarczy. Czytelnik zawsze odkryje w niej coś zupełnie innego – zwłaszcza, jeżeli ma świadomość, iż obcuje z oryginałem pozbawionym dopisków tłumacza. Mam tu oczywiście na myśli wersję, nad którą pracowali François Rosset i Dominique Triaire.

Osobiście odbieram tę powieść jako historię pokazującą, że zdrowy rozsądek i trzeźwe myślenie zawsze wygrywają. To one właśnie sprawiają, iż strach, złudzenia czy tajemnice, którymi ludzie karmią się z tak ogromną lubością, okazują się jedynie inscenizacjami. Czymś, co można przygotować i co jak najbardziej jest dziełem człowieka. Oprócz tego „Rękopis znaleziony w Saragossie” jest dla mnie doskonałym przykładem dzieła, które pokazuje, iż w literaturze opowiadanie ciekawych i intrygujących historii odgrywa kluczową rolę. W przeciwnym razie nie ma opcji, by zainteresować czytelnika i pozyskać jego uwagę.

Czy warto kupić książkę „Rękopis znaleziony w Saragossie”?

„Rękopis znaleziony w Saragossie” jest powieścią, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Najważniejsze, by podczas lektury zachować otwarty umysł oraz pamiętać o tym, że kiedyś obowiązywały nieco inne kanony aniżeli we współczesnej literaturze. Jest sentymentalnie, momentami romantycznie, a chwilami z kart książki wieje grozą – a wszystko to doprawione zostało szczyptą filozofii. Dla osób lubiących czytelnicze wyzwania to nie lada gratka.

Szczególnie polecam przyjrzeć się nieco bliżej nowemu tłumaczeniu ostatniej wersji autorskiej z 1810 r. Nie namawiam do odcinania się od przekładu Chojeckiego – zachęcam do porównań, na pewno okażą się owocne.

W kalejdoskopie barwnych wspomnień – o książce Bełły-Chan Skwarskiej

0

Dzieciństwo ma ogromny wpływ na całe nasze życie. W dużej mierze w tym właśnie okresie kształtuje się nasz charakter – odbywa się to wpływem wielu czynników. W związku z tym mamy różne wspomnienia, którymi bardziej lub mniej chętnie się dzielimy. Są przy tym ludzie, których opowieści słucha się dosłownie z zapartym tchem.

Dlaczego sięgnęłam po książkę Bełły-Chan Skwarskiej „Urodziłam się nad Bajkałem”?

Odkąd pamiętam zawsze lubiłam książki autobiograficzne – pisane zarówno przez znanych ludzi, jak i przez zwykłe osoby, których twarze nie królują na pierwszych stronach gazet czy w internecie. Niemniej jednak nie oznacza to wcale, że osoby te nie mają niczego ciekawego do powiedzenia – wręcz przeciwnie, niejednokrotnie ich historie są szalenie interesujące. Książka „Urodziłam się nad Bajkałem” Bełły-Chan Skwarskiej jest najlepszym tego przykładem. Zobaczyłam ją w jakiejś księgarni. Mój wzrok przykuła okładka – przyznaję, że to na tej podstawie zdecydowałam się na zakup. Nie żałuję, ponieważ dzięki temu poznałam bardzo piękną i poruszającą książkę, którą serdecznie polecam każdemu z Was.

Kim jest autorka książki Bełła-Chan Skwarska?

Bełła-Chan Skwarska, rocznik 1946, pochodzi z Buriacji, państwa nad Bajkałem. Jest absolwentką Konserwatorium Muzycznego w Nowosybirsku. W 1968 r. była uczestniczką Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, podczas którego poznała swego przyszłego męża. W Polsce mieszka na stałe od 1973 r. Jest osobą wychowaną w dwóch kulturach – buriackiej i rosyjskiej. Jej ojciec był buddystą – to właśnie on wprowadził ją w świat buddyjskiej filozofii. Swoje wspomnienia i doświadczenia Bełła-Chan Skwarska opisała w autobiograficznej książce zatytułowanej „Urodziłam się nad Bajkałem”.

O fabule książki „Urodziłam się nad Bajkałem” słów kilka

„Urodziłam się nad Bajkałem” to wspaniała, pełna ciepła książka, która przenosi czytelnika do tajemniczego i jednocześnie niezwykłego kraju – do Buriacji, która obecnie wchodzi w skład Federacji Rosyjskiej. Jest autonomiczną republiką, która od południa graniczy z Mongolią. Takie, a nie inne położenie geograficzne sprawia, że jest to miejsce, gdzie przenikają się dwie kultury – mongolska i rosyjska.

Bełła-Chan Skwarska przedstawia obraz Buriacji z początku lat 50-tych poprzedniego stulecia. Spędziła tutaj rok – była wówczas 6-letnią dziewczynką. Niesamowicie wrażliwą, muzycznie utalentowaną i chłonącą niczym gąbka wszystko, co działo się dookoła niej. Jej ojciec był weteranem wojennym i wywodził się z zamożnej książęcej rodziny mongolskiej. W życiu córki odgrywał wówczas kluczową rolę. Udzielał jej lekcji wychowania pozostających w zgodzie z buddyjską filozofią – co ciekawe, do dnia dzisiejszego lekcje te nic a nic nie straciły na aktualności, co jedynie dowodzi tego, iż zasady te każdy jest w stanie wdrażać w praktykę. Warto przy tej sposobności nadmienić, iż ojciec bohaterki był mądrym człowiekiem. Miał chociażby świadomość tego, co z trudem przychodzi bardzo wielu rodzicom – miał w zwyczaju powtarzać, iż należy mieć baczenie na słowa kierowane do dziecka, albowiem nigdy nie wiadomo, ile rzeczywiście jest ono w stanie z nich zrozumieć.

Czytając książkę, nie sposób też nie zwrócić uwagi na postacie drugoplanowe. Nie da się ich nie lubić. Największą sympatię z mojej strony zaskarbili sobie Niania, niemalże 100-letnia Babcia oraz wuj-myśliwy. Przewijające się przez opowieść Bełły-Chan Skwarskiej osoby są bardzo ważnym jej elementem oraz jednocześnie najlepszym dowodem na to, że historię i wspomnienia zawsze budują ludzie, o czym niekiedy zdarza się nam zapominać.

Moja opinia na temat książki „Urodziłam się nad Bajkałem” Bełły-Chan Skwarskiej

„Urodziłam się nad Bajkałem” to książka napisana cudownym, nie pozbawionym humoru językiem, dzięki czemu czas poświęcony na jej lekturę upływa naprawdę nie wiadomo kiedy. To nie tylko wspomnienia z krainy, która wydaje się wręcz bajkowa. To także obraz tego, jak żyje się w istnym tyglu kulturowym – obok Mongołów, Buriatów oraz Rosjan mamy też m. in. Cyganów, wyznawców prawosławia, weteranów wojennych czy ludzi zesłanych przez reżim na Sybir. I tutaj wspomnę o tym, co strasznie mi się spodobało. Autorka wspomina, iż liczyło się nade wszystko to, jakim ktoś był człowiekiem i co sobą reprezentował – nie miało przy tym żadnego znaczenia, po której stronie barykady walczył. Szkoda, że w dzisiejszych czasach ludzie użerają się ze sobą i jeden drugiemu za wszelką cenę chce dowieść swoich racji. Ocenia się innych wedle ich wyznania, poglądów politycznych i wielu jeszcze czynników. Ale czy to nie daje fałszywego wyobrażenia o danym człowieku? Cóż, na te pytanie każdy powinien sobie sam odpowiedzieć.

Czy warto kupić książkę „Urodziłam się nad Bajkałem”?

„Urodziłam się nad Bajkałem” jest książką, którą polecam absolutnie wszystkim. To fenomena opowieść o ludziach, którzy spotkali się w wyjątkowym miejscu na świecie. Lektura daje ponadto sposobność poznania nieco bliżej buddyjskiej filozofii oraz jakże bogatych zwyczajów buriackich. Skłania również do głębokich refleksji nad własnym życiem i do pochylenia się nad wieloma związanymi z tym kwestiami dotyczących naszych korzeni, przodków oraz kultury, w której zostaliśmy wychowani. Genialna rzecz, którą warto mieć w swojej biblioteczce.

Nie wypaść ze swej roli – o „Awarii małżeńskiej” Sochy i Witkiewicz

0

Żyjemy w czasach, w których wymagania wobec kobiet są ogromne. Społeczeństwo oczekuje, że będziemy perfekcyjne w każdym calu, bezbłędnie radząc sobie na niwie zawodowej, prywatnej oraz rodzinnej. Jest to jednak stereotypowe myślenie – wciąż niestety żywe pomimo tego, że mamy XXI wiek.

Dlaczego sięgnęłam po książkę Magdaleny Witkiewicz i Natalii Sochy „Awaria małżeńska”?

„Awaria małżeńska” była jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie książek. Zarówno twórczość Magdaleny Witkiewicz, jak i Natalii Sochy, jest mi doskonale znana – byłam niezmiernie ciekawa, na ile wybuchowy duet stworzą te utalentowane pisarki i co wyniknie z ich wspólnej pracy. Efekty nie zawiodły mnie. „Awaria małżeńska” to znakomita, nie pozbawiona humoru książka, która nie tylko bawi, ale nade wszystko skłania do głębszych refleksji. Polecam ją każdej kobiecie, ale uważam, że i panom jej lektura absolutnie nie zaszkodzi.

Kim są autorki książki Magdalena Witkiewicz i Natasza Socha?

Magdalena Witkiewicz urodziła się w 1976 r. Jest absolwentką Uniwersytetu Gdańskiego, a ponadto ukończyła również Gdańskie Studium Bankowości oraz uczyła się w Gdańskiej Fundację Kształcenia Menadżerów. Jest właścicielką firmy marketingowej o nazwie Efekt Motyla. Jako pisarka zadebiutowała w 2008 r. powieścią „Milaczek”. Jej literacki dorobek jest dość bogaty.

Natasza Socha to pochodząca z Poznania pisarka, felietonistka oraz dziennikarka. Ma na swoim koncie kilka powieści takich jak m.in. „Maminsynek”, „Macocha” oraz „Zbuki”. Swój czas dzieli pomiędzy Poznań a niedużą wieś w Niemczech, gdzie wyjeżdża pisać. Prywatnie jest mężatką oraz mamą dwójki dzieci. W chwilach wolnych od pisania ilustruje książki dla dzieci, a także maluje i jeździ konno.

O fabule książki „Awaria małżeńska” słów kilka

Głównymi bohaterami „Awarii małżeńskiej” są Justyna i Ewelina oraz ich mężowie, Mateusz i Sebastian. Kobiety poznają się w dość nieprzyjemnych okolicznościach, a mianowicie przy okazji wypadku autobusowego spowodowanego przez kota przebiegającego ulicę. Panie trafiają na szpitalny oddział chirurgii urazowej, gdzie spędzają kilka tygodni. Jednakże to nie stan zdrowia wzbudza w nich największe obawy, ale to, jak w zaistniałej sytuacji poradzą sobie mężowie, na których spadł obowiązek prowadzenia domu i zajmowania się dziećmi. Kobiety są absolutnie tym przerażone, ale to samo można powiedzieć także o Mateuszu i Sebastianie niespodziewanie postawionych w obliczu zupełnie nowych wyzwań. Czy chcą, czy nie muszą im sprostać, ponieważ innego wyjścia najzwyczajniej w świecie nie mają. Trochę czasu zajmuje im to, by docenić to, jak ogromny wkład w życie małżeńskie i rodzinne wnoszą ich żony. Sami na własnej skórze przekonują się, iż ogarnianie tych wszystkich spraw to nie jest bułka z masłem – trzeba na to poświęcić mnóstwo czasu i wykazać się niekiedy anielską wręcz cierpliwością. Panowie nie mieli tej świadomości dopóki niefortunne zdarzenie nie wywróciło ich życia do góry nogami. Z drugiej zaś strony ukryć się nie da, że i dla bohaterek jest to dość solidna lekcja – uzmysławiają sobie, iż z ciężarem codziennych obowiązków nie muszą borykać się same.

Moja opinia na temat książki „Awaria małżeńska” Magdaleny Witkiewicz i Natalii Sochy

Przystępując do czytania „Awarii małżeńskiej” proszę nie myśleć o tej książce w kategoriach historii mających na celu ośmieszenie mężczyzn i pokazanie, jak nieporadni są bez kobiet. To prawda, że ich perypetie bawią, ale w żadnym wypadku powieść nie jest wycelowana przeciwko nim. „Awaria małżeńska” bazuje na starej i sprawdzonej zasadzie nauki poprzez zabawę – taka właśnie refleksja nasunęła mi się na myśl, gdy dotarłam do ostatniej strony. Możemy się śmiać, ale niezaprzeczalnym faktem jest to, że w wielu polskich rodzinach wciąż obowiązuje model, w którym to kobieta jest tzw. strażniczką domowego ogniska, co w praktyce oznacza dokładnie tyle, że robi wszystko. Nie ma znaczenia czy pracuje zawodowo, czy nie – to ona jest od sprzątania, gotowania, zajmowania się dziećmi itp. W niemałej mierze kobiety same są sobie winne, bo zamiast jasno określać granice, na własne życzenie wpędzają się maliny.

Dla ich mężów to rzecz jasna komfortowy układ, bo wszystko dostają pod nos. W tym momencie rodzą się ważne pytania o rolę mężczyzn we współczesnym świecie oraz o to, jak odnajdują się w roli małżonków i ojców. Nad tym też warto się zastanowić. Zwłaszcza, że człowiek nigdy nie wie, co mu się przytrafi i jakim położeniu się znajdzie. Mówiąc brzydko, żona nie zawsze będzie pod ręką – i co wtedy? Może warto więc wdrożyć pewne zmiany – nie trzeba od razu przeprowadzać rewolucji, dobre rezultaty przynosi też metoda małych kroków, byle tylko stawianych systematycznie i z konsekwencją.

Czy warto kupić książkę „Awaria małżeńska”?

„Awaria małżeńska” to pełna ciepła i humoru opowieść o ludziach zmagających się z prozą codzienności. Kierowanie się stereotypami i postępowanie wedle utartych schematów nikomu na dłuższą metę nie wychodzi na dobre. Są kwestie, na które powinniśmy spojrzeć chłodnym okiem, z dystansu. Trzeźwa analiza jest niekiedy potrzeba, by dostrzec to, czego nie widzimy albo widzieć nie chcemy. Tymczasem możemy zrobić naprawdę sporo, by ułatwić i sobie, i naszym bliskim codzienne funkcjonowanie, a przy okazji lepiej się poznać nawzajem.

Szczęście to stan umysłu – o poradniku Lee Crutchley’a

0

Ludzie różnią się między sobą pod bardzo wieloma względami. Jednakże w głębi duszy wszyscy pragniemy tego samego – szczęścia, chociaż dla każdego z nas oznacza ono co innego. Umiejętność osiągnięcia tego stanu i trwania w nim to bezsprzecznie jedna z najważniejszych w życiu rzeczy – wydawać by się mogło, że nie ma w tym niczego skomplikowanego, ale rzeczywistość niejednokrotnie mija się z naszymi oczekiwaniami. Dlaczego tak się dzieje? W czym tkwi przyczyna?

Dlaczego sięgnęłam po książkę Lee Crutchley’a „Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym)”?

Przyznaję szczerze, że nie należę do miłośniczek poradników w jakiejkolwiek formie. Na rynku jest ich pod dostatkiem, co jest rezultatem modnych obecnie trendów, które niekoniecznie mi się podobają. Za ich tworzenie nierzadko biorą się osoby, które tak na dobrą sprawę powinny zająć się czymś innym – byle tylko nie pisaniem i doradzaniem komuś, jak ma żyć. Z tego też względu w ogóle nie miałam w planach przeczytania książki Lee Crutchley’a „Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym)”, ale zmieniłam zdanie, gdyż namówiła mnie do tego koleżanka będąca podobnie jak ja książkowym molem. Pomyślałam sobie, że w sumie dwa czy trzy popołudnia mnie nie zbawią – i cieszę się niezmiernie, że pozycja ta trafiła w moje ręce. Cóż, człowiek nigdy nie wie, co i kiedy go zaskoczy.

Kim jest autor książki Lee Crutchley?

Lee Crutchley to angielski pisarz i artysta. Będący przedmiotem niniejszej recenzji poradnik „Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym)” to trzecia książka w jego dorobku, która szybko zyskała miano bestsellera. Inspiracją do jej napisania stały się doświadczenia autora na niwie zmagań ze smutkiem. Wcześniejszymi pozycjami autorstwa Lee Crutchley’a są „Quoteskine Vloume 1” oraz „The Art of Getting Started”.

O fabule książki „Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym)” słów kilka

„Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym)” to poradnik, ale taki trochę nietypowy. Ma formę zeszytu ćwiczeń – nieco przypomina książki takie jak np. „Zniszcz ten dziennik”, które obecnie cieszą się ogromną popularnością z uwagi na ich interaktywny charakter. Mają za zadanie zachęcić czytelnika do określonych działań poprzez rozmaite ćwiczenia – jest w nich miejsce na własne przemyślenia czy wklejanie zdjęć etc. Lee Crutchley podsuwa wiele pomysłów na to, jak zagospodarować kolejne kartki, jednakże ostateczny kształt dzieła zależy wyłącznie od osoby, która zdecydowała się na przeczytanie książki – ale uwaga, tekstu nie ma w niej zbyt dużo. Dodam w tym miejscu, że niektóre spośród proponowanych ćwiczeń mogą wydawać się wręcz głupie, ale nie zostały stworzone na zasadzie „sztuka dla sztuki” – czemuś mają służyć, dlatego warto odrobić lekcje. Nie trzeba przy tym kurczowo trzymać się kolejności takiej, jak w książce – ona ma być przyjacielem niosącym wsparcie w złe dni i tak też właśnie starajmy się ją traktować.

Po „Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym)” czytelnik sięga z zamiarem znalezienia odpowiedzi na pytanie „jak być szczęśliwym?”. Nie spodziewajcie się tego, że autor jej Wam udzieli. Nie popada w mentorski ton i nie mówi, że aby być szczęśliwym, to musisz koniecznie zrobić to czy tamto. Sugeruje i inspiruje, podsuwa pod nos wiele opcji, ale to czytelnik wybiera, co najbardziej mu odpowiada – lub podąża swoją własną ścieżką.

Wydaje mi się, że Lee Crutchley chce uzmysłowić nam dwie istotne sprawy. Po pierwsze – że szczęście jest w nas i wcale nie musimy szukać go nie wiadomo gdzie. Po drugie – że mamy prawo do bycia smutnymi. Wszak smutek to jedna z emocji towarzyszących nam przez całe życie, więc może zamiast zaciekle go zwalczać, powinniśmy się z nim oswoić.

Moja opinia na temat książki „Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym)” Lee Crutchley’a

Wyjście z domu, zdrowe odżywanie się, czerpanie radości ze słonecznych dni, odpoczynek od internetu i mediów społecznościowych, powrót do zaniedbanych pasji i szukanie nowych itp. – niby to takie oczywiste, ale najczęściej jest tak, że o tych prostych rzeczach zapominamy na co dzień. I zamiast najzwyczajniej w świecie cieszyć się z tego, co nas otacza, z zapałem wertujemy kolejne strony o tematyce motywacyjnej, próbując za wszelką cenę dostosować się do zamieszczonych tam wskazówek. Jaki jest tego efekt? Dość mizerny, bo zamiast tryskać pozytywną energią, chodzimy przybici i przygnębieni. Może sęk w tym, że niekiedy zbyt bardzo się staramy i w pewnych chwilach nie potrafimy odpuścić? Poza tym w dzisiejszych czasach presja na to, by wieść żywot szczęśliwego i spełnionego człowieka jest ogromna – ale ma się nijak do rzeczywistości, stąd niepotrzebne frustracje i dosłownie pożerający nas smutek. Zewsząd tylko słyszymy, co koniecznie należy zrobić – a wiadomo, że jeśli człowiek coś musi, to czuje się zniechęcony. Pomiędzy „musieć” a „chcieć” różnica jest przeogromna.

Czy warto kupić książkę „Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym)”?

„Jak być szczęśliwym (albo chociaż mniej smutnym)” to książka, która dała mi mocno do myślenia. Dzięki niej zapomniałam o wielu swoich problemach, które – jak się okazało – nie miały żadnych logicznych podstaw, a stanowiły jedynie wytwory mej wyobraźni. Tylko że tego nie dostrzegałam, ponieważ skupiałam się na mało istotnych kwestiach. Ten niezwykły poradnik polecam serdecznie każdemu. Jeśli postawimy na samorozwój i pracę z własnymi emocjami, jakość naszego życia ulegnie poprawie.

Świat oczami dziecka – o „Zezi i wszystkich problemach świata” Agnieszki Chylińskiej

0

Każdy z nas odnosi czasami wrażenie, że spadło mu na głowę całe niebo – czujemy się przytłoczeni nadmiarem obowiązków i codziennych spraw. I nie jest to wcale tylko domeną dorosłych, ale również i dzieci, o czym niejednokrotnie zdarza się nam zapominać. Nasi milusińscy także muszą stawiać czoła licznym wyzwaniom. Jak sobie z nimi radzą?

Dlaczego sięgnęłam po książkę Agnieszki Chylińskiej „Zezia i wszystkie problemy świata”?

Agnieszka Chylińska jest osobą wzbudzającą wiele kontrowersji. Bez względu na to czy się ją lubi, czy nie, nie sposób odmówić jej charyzmy, dzięki której artystka wypłynęła na szerokie wody. Kojarzy się głównie ze sceną muzyczną, a warto tymczasem wiedzieć, iż jest niezwykle utalentowaną autorką książek dla dzieci. Kiedy swego czasu usłyszałam o jej literackim debiucie, dopadły mnie mieszane uczucia, ale koniec końców postanowiłam swoim dzieciom kupić jej książkę. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, w związku z czym do nabycia kolejnych wydawnictw sygnowanych nazwiskiem Chylińskiej nie trzeba było mnie zachęcać. Nie inaczej było i w przypadku „Zezi i wszystkich problemów świata” – ze zniecierpliwieniem wyglądałam tej książki w księgarniach.

Kim jest autorka książki Agnieszka Chylińska?

Agnieszka Chylińska, urodzona w 1976 r. w Gdańsku, to znana polska piosenkarka. W latach 1994-2003 była wokalistką zespołu O.N.A., zaś w latach 2003-2006 śpiewała w formacji Chylińska. Od kilku lat rozwija swoją solową karierę, udziela się również w telewizji w popularnych programach muzycznych. Jako wokalistka i autorka tekstów zdobyła wiele nagród oraz wyróżnień. Jest bardzo wszechstronną artystką, a jej zainteresowania nie ograniczają się jedynie do muzyki. Z powodzeniem radzi sobie również jako autorka książek dla dzieci – na jej literacki dorobek składa się kilka pozycji, spośród których ostatnią jest „Zezia i wszystkie problemy świata”. Prywatnie Chylińska jest mężatką i mamą trójki dzieci.

O fabule książki „Zezia i wszystkie problemy świata” słów kilka

Młodym czytelnikom w Polsce Zezia jest doskonale znana, nic więc zatem dziwnego, że kolejna część jej perypetii zatytułowana „Zezia i wszystkie problemy świata” spotkała się z tak ogromnym zainteresowaniem. Zuzanna zwana zdrobniale Zezią liczy sobie już 11 lat i czuje się tak, jak by musiała dźwigać na swoich barkach ciężar przeróżnych problemów. Bohaterka jest bardzo pilną uczennicą i jednocześnie gwiazdą sportu, a przy tym wszystkim chce również mieć czas dla swojej rodziny. Przecież i rodzicami, choć są dorosłymi ludźmi, ktoś też powinien się zajmować! Dużo jest tego, lecz Zezia jest niezłomna w swej wierze, że sprawy ułożą się dobrze i po jej myśli. Jest także głęboko przekonana o tym, iż każdy poranek – a w szczególności ten świąteczny – sprzyja cudom i ma w sobie coś magicznego.

Książka napisana została wspaniałym, lekkim językiem, dzięki czemu czyta się ją szybko i przyjemnie. Należy przy tej sposobności wspomnieć także i o tym, że jest pięknie wydana – twarda okładka plus rewelacyjne ilustracje zdecydowanie przemawiają na jej korzyść, co w połączeniu z wartościową treścią daje naprawdę znakomity rezultat.

Moja opinia na temat książki „Zezia i wszystkie problemy świata” Agnieszki Chylińskiej

„Zezię i wszystkie problemy świata” moje dzieci przeczytały wręcz błyskawicznie. Ja również z wielką radością poświęciłam nieco czasu na lekturę i przyznać po raz kolejny muszę, iż na brak pisarskiego polotu Agnieszka Chylińska narzekać nie może. Zachęcam wszystkim rodziców starszych dzieci do tego, by podsunęli swym pociechom omawianą przeze mnie książkę – to na pewno zachęci je do czytania, a jak doskonale wiemy, z czytelnictwem w Polsce jest naprawdę krucho. Warto zatem oswajać dzieci z literaturą już od najmłodszych lat, wyrabiając w ten sposób dobre nawyki.

Ponadto uważam, iż „Zezia i wszystkie problemy świata” jest także lekturą dla dorosłych. Dzięki niej możemy spojrzeć na świat oczami dziecka i dostrzec to, czego na co dzień nie widzimy oraz cofnąć się w czasie i przenieść do lat naszego dzieciństwa. Co nam to daje? Przede wszystkim uświadamiamy sobie, iż bardzo często bagatelizujemy problemy dzieci, wychodząc z założenia, że nie są one tak ważne jak nasze kłopoty. Zapominamy o tym, jak wrażliwi są młodzi ludzie i że zupełnie inaczej odbierają bodźce dostarczane przez otoczenie. Odmiennie niż dorośli interpretują rzeczywistość.

I wreszcie wypada wspomnieć, iż książka niesie mega pozytywne przesłanie. Przypomina o tym, że to, co w życiu najważniejsze i najpiękniejsze jest obok nas. Wcale nie musimy szukać tego nie wiadomo gdzie. Wystarczy, że nauczymy się czerpać radość z drobnych rzeczy. O ile dzieciom przychodzi to łatwiej, o tyle my dorośli mamy z tym niemałe kłopoty. Z czego to wynika? Wydaje mi się, że z ogromnego nacisku na gromadzenie dóbr materialnych – pogoń za nimi to niejako wizytówka współczesnych czasów.

Czy warto kupić książkę „Zezia i wszystkie problemy świata”?

Jestem pod ogromnym wrażeniem „Zezi i wszystkich problemów świata”, więc z czystym sumieniem polecam tę książkę Wam i Waszym dzieciom. Jest pełna ciepła i zwykłej, ludzkiej serdeczności. Chylę czoła przed autorką za niezwykłą umiejętność pokazania świata widzianego z perspektywy dziecka. Chwilami zastanawiałam się czy oby na pewno jest to pozycja adresowana do młodych czytelników, czy raczej do ich rodziców – zresztą, sami się przekonajcie!

Czy Europie grozi upadek – czyli o „Uległości” Houellebecq’a

0

Kwestie związane z religią nieodmienne wzbudzają ogromne emocje – zwłaszcza, gdy odnoszą się do islamu. W dzisiejszych czasach nabiera to zaś szczególnego znaczenia – tyle się mówi chociażby o groźbie islamizacji Europy. Można więc raczej się spodziewać, że książka dedykowana tego typu zagadnieniom nie przeminie bez echa – i nie inaczej stało się w przypadku najnowszej powieści Michel Houellebecq’a zatytułowanej „Uległość”.

Dlaczego sięgnęłam po książkę Michela Houellebecq’a „Uległość”?

Twórczość Houellebecq’a jest mi znana już od dawna i bardzo przeze mnie ceniona. Zawsze więc z wielką niecierpliwością wyglądam jego nowych powieści i z przyjemnością po nie sięgam. „Uległość” ukazała się na rynku dokładnie w dniu zamachu na redakcję Charlie Hebdo w Paryżu, co przyczyniło się do wzmożonego zainteresowania nią – w zamachu zginął m. in. Bernard Maris, przyjaciel pisarza. Pozycja ta błyskawicznie wręcz wskoczyła na pierwsze miejsce list francuskich bestsellerów, a warto w tym momencie dodać, iż sporo kontrowersji wzbudzała jeszcze przed premierą – mocno krytykowano ją za podsycanie islamofobicznej atmosfery. Czy warto ją przeczytać? Zdecydowanie tak, chociaż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy mają już po prostu dosyć tematów odnoszących się do islamu i w ogóle religii. Niemniej uważam, że to, co robi Houellebecq, jest bezwzględnie godne uwagi.

Kim jest autor książki Michel Houellebecq?

Michel Houellebecq to urodzony w 1956 r. francuski prozaik, eseista i poeta o bardzo bogatym dorobku literackim. Na szerokie wody wypłynął za sprawą powieści „Cząstki elementarne” wydanej w 1998 r., a poruszającej temat turystyki seksualnej do Tajlandii. Wokół tej książki było sporo zamieszania – głównie z uwagi na wywiad, o którym przypomniano na okoliczność jej premiery. Autor nazwał w nim islam najgłupszą religią świata, co oburzyło jej wyznawców i skończyło się nawet wytoczeniem mu procesu, który zresztą wygrał. Jego dzieła takie jak „Cząstki elementarne” oraz „Możliwości wyspy” doczekały się adaptacji na potrzeby produkcji filmowych. Houellebecq cieszy się obecnie mianem najbardziej rozpoznawalnego pisarza francuskiego. Przez wiele lat mieszkał on poza granicami Francji, ale w 2012 r. powrócił do ojczyzny.

O fabule książki „Uległość” słów kilka

„Uległość” została przez wielu krytyków sklasyfikowana jako political fiction, z czym ja osobiście w zupełności się zgadzam. Akcja powieści rozgrywa się we Francji w 2022 r., a więc w nie tak znowu odległej przyszłości. Prezydentem kraju zostaje muzułmanin, członek Bractwa Muzułmańskiego Mohammed Ben Abbes, za sprawą którego Francja zamienia się w państwo wyznaniowe. Nie jest to jednakże wątek wiodący. Głównym bohaterem książki jest Francois, czterdziestokilkuletni wykładowca Sorbony specjalizujący się w twórczości Jorisa-Karla Huysmansa. W obliczu nowych wydarzeń Sorbona staje się własnością saudyjskich bogaczy, zaś Francois ma do wyboru dwie opcje: albo stanie się wyznawcą islamu, albo odjedzie na wcześniejszą emeryturę.

Nie jest to zresztą jedyna życiowa rozterka, z jaką boryka się bohater. Na tle zupełnie nowej sytuacji politycznej czuje się on zagubiony i zastanawia się nad swoją tożsamością. Początkowo pomysł przejścia na islam wydaje mu się całkowicie niedorzeczny, ale stopniowo zaczyna się do niego przekonywać, widząc jakie korzyści przyniosło to jego kolegom po fachu, którzy zdecydowali się na ten krok.

„Uległość” nie jest kryminałem ani powieścią akcji, dlatego też nie ma tutaj charakterystycznej dla tego typu książek fabuły. Autor skupia się na jednostce i na jej wewnętrznych przeżyciach.

Moja opinia na temat książki „Uległość” Michela Houellebecq’a

„Uległość” jest w mojej opinii jedną z najbardziej interesujących powieści Houellebecq’a. Nie brakuje w niej rozmaitych wątków, dzięki czemu na ukazane w niej wydarzenia czytelnik może spojrzeć z różnych perspektyw, co jest bardzo ciekawym zabiegiem. Ponadto wielkim plusem książki jest to, że autor pokazuje w niej słabości ludzi Zachodu – przyzwyczajeni do pewnego komfortu wynikającego ze wcześniejszego porządku politycznego panującego w Europie, mają problem z samodzielnym podejmowaniem ważnych dla nich decyzji. Jednostka staje zatem w obliczu wielu dylematów, z którymi musi się uporać.

Houellebecq pisze w dość specyficzny sposób. W jego języku nie ma ani kompromisów, ani nadmiernej dosadności. Z jednej strony ukazuje dobro i piękno, ale po drugiej stronie barykady stawia zło, brzydotę i cynizm. Nie koloryzuje rzeczywistości w nadmierny sposób i być może z tego właśnie powodu czytelnik doznaje swego rodzaju wstrząsu. Odpowiedzi na odwieczne pytanie „dlaczego?” musi udzielić sobie sam, gdyż autor go w tym nie wyręcza.

Czy warto kupić książkę „Uległość”?

Twórczość Houellebecq’a należy traktować w kategoriach wyzwania. Ja przynajmniej tak do niej podchodzę. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się wcale skomplikowana, jednakże gdy zaczynamy się w nią zagłębiać, nagle uświadamiamy sobie, iż jej zrozumienie wymaga od nas sporego zaangażowania oraz cierpliwości. Nie inaczej jest w przypadku „Uległości” – wydaje mi się, że aby w pełni docenić tę powieść, trzeba w pierwszej kolejności zrozumieć siebie samego. I dlatego właśnie lektura ta jest tak fascynująca.

Recepta na szczęście – czyli „Jesteś cudem” Reginy Brett

0

Każdy człowiek chce być szczęśliwy i przeżyć dany mu czas w taki sposób, by u schyłku podróży móc z dumą spojrzeć w lustro. Na co dzień często zapominamy o tym, co naprawdę ważne i skupiamy się na rzeczach, które na dłuższą metę nie mają większego znaczenia.

Dlaczego sięgnęłam po książkę Reginy Brett „Jesteś cudem”?

Przyznam szczerze, iż nie należę do wielbicielek felietonów. Średnio też przepadam za tzw. literaturą motywacyjną, jeśli można to określić takim mianem. Obecnie jest ona jak wiadomo bardzo modna, a gdy coś jest modne, automatycznie wzbudza mój dystans. Co zatem spowodowało, że sięgnęłam po „Jesteś cudem” Reginy Brett? Przede wszystkim ciekawość i może jeszcze chęć usystematyzowania sobie pewnych myśli. Poza tym znam inną książkę tej autorki, a mianowicie „Bóg nigdy nie mruga” – jej lektura skłoniła mnie do wielu refleksji, w związku z czym pomyślałam sobie, a dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

Kim jest autorka książki Regina Brett?

Regina Brett to urodzona w 1956 r. amerykańska dziennikarka i pisarka. Pisarstwem zajmuje się zawodowo od 1985 r. Dwukrotnie – w roku 2008 i 2009 – była nominowana do prestiżowej nagrody Pulitzera. Za swoje felietony otrzymała wiele wyróżnień. Brett skupia się w swej twórczości na problemach dnia codziennego – sama została dość mocno doświadczona przez życie. Przez 18 lat funkcjonowała jako samotna matka. W wielu lat 40 spotkała miłość, zaś rok później został u niej zdiagnozowany rak piersi. Nic więc zatem dziwnego, że felietony jej autorstwa nie tylko bawią czytelników, ale również wzruszają. Prawa do ich wydania sprzedano do kilkunastu krajów, w tym także do Polski. Obecnie oprócz pisania autorka wykłada też gościnnie na takich uczelniach jak m. in. Ursuline College, John Carroll University, Cleveland State University oraz Case Western Reserve University.

O fabule książki „Jesteś cudem” słów kilka

Fabuły „Jesteś cudem” nie da się streścić tak jak w przypadku powieści kryminalnej czy obyczajowej. Jest to po prostu zbiór 50 felietonów niosących głębokie przesłanie. Autorka pisze o tym, co każdemu z nas jest bliskie – czyli najzwyczajniej w świecie o życiu pełnym wzlotów i upadków. Książka ma pomóc czytelnikowi w zrozumieniu wielu spraw i spojrzeniu na nie pod nieco innym kątem, może bardziej z dystansem. Wszystkich tych porad Brett nie wyssała z palca – to rezultat jej osobistych doświadczeń i przemyśleń. Chce się podzielić z nami pewną niezwykle ważną rzeczą, a mianowicie taką, by pracować nad stworzeniem swojej własnej recepty na szczęście. By każdego dnia robić coś, co przybliża nas do osiągnięcia tego. By umieć się odnaleźć w każdej sytuacji. Niby to takie proste, ale jednak w praktyce nie zawsze oczywiste.

Poszczególne felietony autorka potraktowała na zasadzie lekcji wyznaczających kierunki zmian. Jak się okazuje, wcale nie trzeba podejmować działań zakrojonych na bardzo szeroką skalę – szczęście jest zwykle bliżej niż się nam wydaje. Nie od parady mówi się, że najciemniej jest pod latarnią. Zwykle szukamy nie tam, gdzie należy. Tymczasem powinniśmy sobie uzmysłowić, że szczęście jest stanem umysłu – to postawa, której się można nauczyć. Oznacza ona pogodzenie się z życiem, ale wcale nie jest jednoznaczna z rezygnacją. Wszystko w tym momencie zależy od nastawienia – zamiast na „nie” wystarczy być na „tak”. Oto klucz do sukcesu.

Moja opinia na temat książki „Jesteś cudem” Reginy Brett

Nie lubię, gdy ktoś mi mówi, jak mam żyć – zresztą, chyba nikt tego nie lubi. Dlatego też do czytania „Jesteś cudem” przystępowałam uzbrojona w sceptyzm, który stopniowo topniał wraz z kolejnymi stronami. Książkę czyta się naprawdę błyskawicznie – nawet się nie zorientowałam, że dotarłam do końca. Trudno się od niej oderwać, ponieważ Regina Brett pisze przystępnym i zrozumiałym językiem, w którym nie brakuje różnych emocji. Poza tym z jej słowami każdy z nas może się zidentyfikować, a co najważniejsze – skłaniają one do refleksji i zastanowienia się nad własnym życiem. Nie bez powodu na rozmaitych stronach poprzyklejałam kolorowe fiszki, by móc wrócić w dowolnym momencie do tego, co najbardziej utkwiło mi w pamięci.

Ale uwaga – „Jesteś cudem” nie jest gotową, podaną na pięknej tacy receptą na sukces. Szczęście jest czymś szalenie indywidualnym i nie dla wszystkich oznacza to samo. Książkę należy potraktować raczej jako źródło inspiracji oraz zbiór interesujących porad, które nie są żadnymi prawdami objawionymi. Wielu ludzi czeka na to, aż w ich życiu wydarzy się cud – ale nie dopuszczają do siebie myśli, że sami są cudem, z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Czy warto kupić książkę „Jesteś cudem”?

„Jesteś cudem” Reginy Brett to doskonały pomysł na prezent – zarówno dla kogoś, jak i dla samego siebie. Książka dodaje otuchy w trudnych chwilach, ale też wcale nie koloryzuje rzeczywistości – bo przecież życie, które znamy, nie ma niczego wspólnego z jego wizją prezentowaną w telewizji czy w kolorowych magazynach. Czasami w pędzie dnia codziennego nie dostrzegamy pewnych rzeczy – omawiana przeze mnie lektura skłania zaś do tego, by się zatrzymać, zwolnić, spróbować zobaczyć świat w intensywnych kolorach, a nie tylko w odcieniach czerni. Musimy pamiętać, że życie dane jest nam tylko jedno – czasu nie da się cofnąć, ale to wyłącznie od nas zależy czy będziemy szczęśliwi.

Skazuję cię na śmierć za zdradę ojczyzny – o „Ptakach drapieżnych”

0

Historia Polski obfituje w mnóstwo tragicznych wydarzeń. II wojna światowa rzuciła na nasze dzieje ponury cień. Nie wolno nam tego zapomnieć, a prawdę o tym, co wtedy miało miejsce, trzeba przekazywać z pokolenia na pokolenie. Służą temu m. in. rozmaite publikacje – takie jak chociażby „Ptaki drapieżne”. To obowiązkowa lektura nie tylko dla miłośników historii.

Dlaczego sięgnęłam po książkę Marata, Wójcika i Wiśniewskiego „Ptaki drapieżne”?

Historia II wojny światowej jest czymś, co fascynuje mnie odkąd pamiętam. Wiąże się z tym mnóstwo rozmaitych tematów – do tych najbardziej interesujących zaliczam zdecydowanie dzieje Armii Krajowej. Nie potrzebowałam zatem żadnej dodatkowej zachęty, by sięgnąć po „Ptaki drapieżne” – gdy tylko dowiedziałam się o tej książce, wiedziałam, iż muszę ją przeczytać. Zwłaszcza, że dotyka ona tematu po dziś dzień wzbudzającego mnóstwo kontrowersji, a mianowicie oddziałów likwidatorów w szeregach AK.

Kim są autorzy książki Marat, Wójcik i Wiśniewski?

Emil Marat to urodzony w 1971 r. pisarz i dziennikarz. Ukończył Wydział Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, na tej uczelni studiował również dziennikarstwo. Jest właścicielem firmy PR Particules. Na rynku literackim zadebiutował w 2013 r. powieścią „Szkło”. Jego twórczość była parokrotnie wyróżniania, m. in. Ostrym Piórem. Ma na swoim koncie liczne publikacje w wielu znanych magazynach takich jak np. Press, Harper’s Bazaar czy Voyage.

Michał Wójcik to pisarz, historyk i publicysta, rocznik 1969. Był m. in. redaktorem naczelnym magazynów Focus oraz Focus Historia, a także współtwórcą takich programów historycznych jak „Błyskawiczny Program Historyczny” w TVN Warszawa oraz „Było/nie było” w Discovery Historia. Za książkę o Stanisławie Likierniku zatytułowaną „Made in Poland”, którą napisał wspólnie z Emilem Maratem, otrzymał Nagrodę Historyczną Tygodnika Polityka 2015.

Lucjan Wiśniewski, pseudonim „Sęp”, to współautor o jednocześnie główny bohater książki „Ptaki drapieżne”. Urodził się w 1925 r. i jest obecnie jednym z ostatnich żyjących likwidatorów z Armii Krajowej. W czasie II wojny światowej był żołnierzem „Wapiennika”, oddziału specjalnego 993/W kontrwywiadu AK, który zajmował się wykonywaniem wyroków śmierci wydanych przez Państwo Podziemne.

O fabule książki „Ptaki drapieżne” słów kilka

Pełny tytuł „Ptaków drapieżnych” brzmi: „Ptaki drapieżne. Historia Lucjana „Sępa” Wiśniewskiego, likwidatora z kontrwywiadu AK”. Wyraźnie on zatem wskazuje, co dokładnie stanowi przedmiot tej niezwykłej książki. Ma ona formę wywiadu-rzeki, w związku z czym nie da się w tym przypadku tak po prostu streścić fabuły. Lucjan Wiśniewski, który jest bohaterem tej książki, to prawdziwa legenda. Mówi nie tylko o czasach wojny i działalności na rzecz Polski Podziemnej, ale również o czasach powojennych. Nie sposób ukryć, iż to, co przytrafiło się „Sępowi”, z powodzeniem posłużyłoby jako bogaty materiał na film czy telewizyjny serial.

Marat i Wójcik zadają mu różne pytania, w tym bardzo trudne, dotyczące m. in. wykonywania wyroków. Wszystko to układa się w niezwykle barwną opowieść – chwilami wstrząsającą, momentami zabawną, a czasami i gorzką. Jednakże jest ona od samego początku do końca szczera. Zdecydowanie nie ma w niej lukru, którym często się przyprawia historię, jakiej dziś uczy się w szkołach.

Moja opinia na temat książki „Ptaki drapieżne” Marata, Wójcika i Wiśniewskiego

„Ptaki drapieżne” to bez wątpienia jedna z najciekawszych pozycji na polskim rynku, jeśli chodzi o literaturę faktu. To cenny dokument – i ubolewać jedynie należy nad tym, że nie ma ich na tyle dużo, by pozwoliły uporządkować wiedzę na temat polskiej działalności podczas II wojny światowej. Musimy mieć świadomość tego, że o wielu rzeczach już się nie dowiemy, ponieważ naocznych świadków i uczestników tamtych zdarzeń jest coraz mniej. Można też w tym momencie zaryzykować i zadać pytanie o to, ile spraw zostało zamiecionych pod przysłowiowy dywan? Czy w ogóle będzie nam jeszcze dane poznać całą prawdę? Refleksja nasuwa się sama – tych, co jeszcze żyją, trzeba pytać.

„Ptaki drapieżne” to książka, która nie pokazuje koloryzowanej rzeczywistości. Momentami wali między czoło rozbrajającą dosadnością. Jednocześnie została napisana stosunkowo prostym językiem, dzięki czemu nie jest skomplikowana w odbiorze. Poruszonych w niej zostaje wiele tematów, które można z powodzeniem opatrzyć etykietą „ciężki kaliber”. Ujmuje otwartością i autentycznością, a dodatkowym jej atutem jest aneks z niepublikowanymi materiałami takimi jak np. fragmenty wspomnień Horodeckiej oraz Stefana Matuszczyka.

Czy warto kupić książkę „Ptaki drapieżne”?

„Ptaki drapieżne” to bardzo wartościowa lektura – nie tylko z historycznego punktu widzenia. Nie można tu zapomnieć o niezwykle ważnym wymiarze – ludzkim. Wykonaniu każdego rozkazu nieodmiennie towarzysko szereg emocji, włącznie ze strachem i niepewnością. Na uwagę zasługują opisy relacji, jakie nawiązywały się pomiędzy członkami oddziału.

Dla mnie, jako dla osoby urodzonej w czasach współczesnych, wiele lat po wojnie, wydarzenia te są odległe – ale mogę dowiedzieć się o nich czegoś więcej za sprawą takich publikacji jak właśnie „Ptaki drapieżne”. Serdecznie polecam ją każdemu Polakowi – pamięć o bohaterach tamtych dni jest tym, co powinniśmy w sobie pielęgnować.

Niebezpieczne związki według Wojciecha Sumlińskiego

0

Czy znacie serial „House of Cards”? Jestem pewna, że podobnie jak i ja, zastanawialiście się nad tym, ile wspólnego z rzeczywistością mogą mieć zaprezentowane w nim wydarzenia. Polityka nieodmiennie wzbudza mnóstwo emocji i kontrowersji, a przecież i na naszym rodzimym podwórku sporo się w tych kwestiach dzieje. Po lekturze takich książki „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” mnóstwo myśli kłębi się w głowie. Czy właśnie tak to wszystko wygląda?

Dlaczego sięgnęłam po książkę Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”?

Sprawy związane z polityką interesują każdego z nas – w mniejszym lub większym stopniu, ale jednak. Nie da się obok nich przejść obojętnie, ponieważ stanowią ważną część rzeczywistości, w której żyjemy. Kim naprawdę są ludzie dzierżący stery władzy? Czy ze spokojem mogą powiedzieć o sobie, że mają czyste sumienie? Czy mają powiązania z przestępczym światkiem? O czym nie mówi się głośno? Do jakiego stopnia dane jest nam, przeciętnym Kowalskim, poznawać prawdę? Wydaje mi się, że od czasu do czasu wszyscy się nad tym zastanawiamy i chcielibyśmy uzyskać odpowiedzi na liczne pytania. To jak dla mnie dostateczny powód, by sięgnąć po „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” Wojciecha Sumlińskiego. Gdy po raz pierwszy usłyszałam o tej książce, od razu widziałam, że muszę ją przeczytać – zwłaszcza, że wokół osoby autora było swego czasu sporo zamieszania.

Kim jest autor książki Wojciech Sumliński?

Wojciech Sumliński to polski psycholog, publicysta oraz dziennikarz urodzony w 1969 r. Ukończył wydział psychologii Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Laureat wielu dziennikarskich nagród i wyróżnień – nominowany m. in. do prestiżowej nagrody Press. Specjalizuje się w dziennikarstwie śledczym. Bardzo głośno było o nim w 2008 r., kiedy został aresztowany – postawiono mu wówczas zarzut płatnej protekcji. Miało to związek e z rzekomym oferowaniem oficerowi WSI pozytywnej weryfikacji za pieniądze. Dzień po aresztowaniu usiłował popełnić samobójstwo. Stosunkowo niedawno, bo w grudniu 2015 r., wydany został przez Sąd Rejonowy dla Warszawy Woli w Warszawie w pierwszej instancji wyrok, na mocy którego uniewinniono dziennikarza. Ma na swoim koncie szereg znanych publikacji – w tym np. „Teresa, Trawa, Robot. Największa operacja komunistycznych służb specjalnych”, „Czego nie powie Masa o polskiej mafii” czy będąca przedmiotem niniejszej recenzji książka „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”.

O fabule książki „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” słów kilka

Konstrukcja książki „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” przypomina wysokiej klasy thriller polityczny. Nie jest to jednak lektura, której fabułę da się streścić w kilku zdaniach. Autor powraca w niej do sprawy dotyczącej Fundacji „Pro Civilli”, która dzięki swoim koneksjom z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi dokonała potężnej operacji finansowej opiewającej na kwotę 400 milionów złotych, posługując się przy tym fałszywymi fakturami VAT. Zdaniem Sumlińskiego, nie byłoby to możliwe, gdyby nie Bronisław Komorowski, który piastował w Polsce wiele znaczących urzędów – włącznie z tym najwyższym, urzędem prezydenta.

W omawianej książce autor opowiada o więzach łączących politykę, biznes oraz mafię. Nawiązuje również do wydarzeń, które wstrząsnęły opinią publiczną – żeby wspomnieć chociażby o samobójstwie Andrzeja Leppera czy o śmierci pułkownika Leszka Tobiasza, której okoliczności wciąż pozostają niejasne. Generalnie rzecz biorąc, przedstawiony przez Sumlińskiego świat jest szalenie niebezpieczny – ale to czyni go niezwykle interesującym. I jednocześnie przerażającym. Z jednej strony czytelnik ma świadomość tego, że dziennikarz prezentuje własne tezy i teorie spiskowe, ale z drugiej włos się na głowie dosłownie jeży i od razu rodzi się w niej pytanie: „w jakim ja żyję kraju?”. Oczywiście, całość pozostawiam Waszej ocenie, ponieważ jeśli chcecie wyrobić sobie zdanie na ten temat, koniecznie przeczytajcie „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”.

Moja opinia na temat książki „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” Wojciecha Sumlińskiego

Wojciech Sumliński wie doskonale, jak budować napięcie. Książce nie brakuje dynamiki charakterystycznej dla typowych kryminałów. Została przy tym napisana prostym językiem, dzięki czemu czytelnik nie ma problemu z przyswojeniem treści oraz błyskawicznie wciąga się w lekturę. Można co prawda zarzucić autorowi, iż w niektórych miejscach się powtarza, ale to w żaden sposób nie rzutuje na odbiór tej pozycji – a co więcej, czyni ja bardziej emocjonującą, co w tym przypadku należy zdecydowanie postrzegać na plus.

Czytelnik nie ma naturalnie obowiązku zgadzać się z autorem, aczkolwiek mnie osobiście sporo do myślenia dał fakt, że wokół książki nie rozpętała się burza. Logiczny wniosek jest bowiem taki, że gdyby przecież Sumliński kłamał i posługiwał się samymi oszczerstwami wyłącznie w celu skierowania na siebie uwagi, to raczej nie uszłoby mu to na sucho.

Czy warto kupić książkę „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”?

„Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego” polecam każdemu, kto chciałby spojrzeć na polską scenę polityczną z nieco innej perspektywy. Nie jest to co prawda lektura napawająca optymizmem, ale i tak warto się z nią zapoznać. Czas przy niej spędzony nie jest w żadnym wypadku czasem straconym.

Zobacz też